Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Uprzątać nie było ciężko, ale cuchnące bywały śmiecie, i grubiańscy głupcy, którzy po karku mu deptali, żeby się podwyższyć. Ledwie go kompan do pierwszej wypłaty zatrzymał.
Ale gdy dostał wiele złota, choć się podzielił, porwała go chęć jeszcze tę połowę zebrać — a gdy ją zebrał — drugie tyle mieć, a gdy kieszenie napełnił, miech poszył, a gdy miech napełnił, w ziemię go zakopał, i drugi większy sprawił. I już mu się ta służba podobała, że szczycił się plwaniem, szanował cuchnące śmiecie, żadnej złej woni nie czując, a radował się, gdy na karku i plecach stopy gbura czuł.
Nareszcie pewnego dnia złoto zebrał i przekonał się, że więcej nie udźwignie. W pracy tej też, chociaż niby lekkiej, wiele czasu zbył — i odpocząć, a używać była pora.
Zebrał się tedy, złotem objuczył, i na gościniec się wydostał. Ale tam na skraju siadł i począł medytować.
Miał zamiar wstecz się wrócić, odwiedzić po drodze owe dwa dworce znajome, pochwalić się zarobkiem — i do matki wrócić.
Ale teraz dopiero ujrzał, że ta powrotna droga stromo w górę szła.