Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

błędne snuły się po ulicy, choć słońce zeszło. Było to coś niesłychanego.
— Gdzie „głupi“? Co się stało? Zaspał, szelma! Świnie szkodę robią! Szukajcie „głupiego“.
Znaleziono go pod przyzbą chaty, w której z wieczora jadł. Leżał skulony, trząsł się i czarne miał usta.
— Wstawaj! Zabieraj czeredę!
— Nie chcę! Nie będę! — odpowiedział jakimś sennym głosem.
Wszystkie baby osłupiały. Okazało się, że był niezbędny. Zaczęto wypytywać troskliwie, co mu jest.
— Nie wiem! Nie chcę ni wstać, ni paść!
— Niechoczka, duszko, kotku, sokole! Co ty! Zdurzał? Jakże czereda zostanie? Zmóż się, rozbudź — posłuchaj nas — wygoń choć ten jeden raz. Toż ci nikt nie kazał, sam się zgodziłeś. Może ty chory? Może ciebie do chaty zanieść? Może tobie wódki dać?
Dano mu wódki. Wypił i dźwignął się.
— Nu, popędzę! Nie sokoczcie mi nad głową, sroki.
Zebrał swą trzodę i pognał, ale szedł wolno, nie krzyczał, z bata nie palił.