Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Raz, gdy pies wściekły wpadł do wsi i wszyscy przed nim zmykali, Choczka pierwszy go dopadł i utłukł; innym razem w pożarze — w płomienie szedł, żeby wyratować cielaka. Tylko się strasznie bał złości ludzkiej.
Młódź urządzała sobie przedstawienia z tego lęku „głupiego“. Bili się i klęli, żeby zobaczyć jego zgrozę i wydrwić potem. Wyzyskiwano go też i oszukiwano na wszystkie sposoby, ale nikt nie mógł się pochwalić, żeby Choczkę wyprowadził ze spokoju i łagodności. Może był za głupi, żeby zrozumieć, iż go krzywdzą, może często nie uważał, nie słyszał.
Choczka był milczący i jakby głuchy. Ręce pracowały ciągle, ale oczy miał mgławe, rysy twarzy tępe i martwe. Gdy doń zagadano znienacka, budził się jakby z półsnu, i chwilę się orjentował, gdzie jest i czego od niego chcą. Bywało też, że wśród roboty nagle ustawał, opuszczał ręce i zapatrzony w jeden punkt, przesiedział bezczynnie długi czas. Potem, jakby się ocknął, jeszcze pilniej brał się do roboty. Zdarzało się, że go to „chwyciło“ przy pługu w polu. Wtedy klacz stara stawała także i oracz nie-