Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



RADA NARODOWA
1915.

Przy bocznej, leśnej drożynie palił się ogienieczek dymny, założony z wilgotnych gałązek i martwego liścia.
Ludzi kilkoro obozowało wkoło ogniska, spoczywając w milczeniu.
Bór szumiał w jesiennym powiewie i była cisza posępna, że słychać było opadanie kropel mgły z igliwia sosen.
Ale jeden z obozujących głowę odwrócił w mrok drożyny, źrenice natężył, uszu nastawił.
— Kunie człapią! — mruknął.
— Siła? — spytał drugi, na łokciu się unosząc.
— Nie wiela, ale w rynsztunku.
— Wywiad, szpieg prowadzi — dodał trzeci, wstając z ziemi i w mrok leśny topiąc wzrok.
Inni się nie zajęli wieścią. Jeden spał, okrywszy twarz połą kapoty, dwóch przewracało karty starej księgi, jeden pilnował ogniska, podsycając je chróstem, dwóch na uboczu półgłosem odmawiało pacierze.
Stary, potężny dąb przydrożny nad całą gromadką roztaczał konary i widoczni byli w blasku ognia.