Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/23

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Ale Duglas minął śliwnik i poprowadził w kąt, gdzie była stara lodownia. Pokazał nam przedartą strzechę i cofnął się, jakby mówił:
    — Teraz wasza rzecz!
    Z głębi budowli rozległo się złośliwe warczenie i chrupot gryzionych kości.
    Wuj przygotował pałkę i szepnął do mnie:
    — Zejdź do środka i napędź mi go.
    Otworzyłam drzwiczki, zaświeciłam zapałkę. Na resztce mięsa, zakopanego przez ciotkę w lód — siedział Tytan i używał.
    Zaskoczony — rzucił się do ucieczki, ale wpadł widocznie w silne ręce wuja, bo rozległ się jęk rozpaczy, potem młócenie skóry pałką i żałosny skowyt.
    Gdym, zabrawszy resztę mięsa, wydostała się z lodowni, zasapany wuj już winowajcę puścił i wołał:
    — Duglas pójdź, i ty na sprawę.
    Ale Duglasa nie było śladu. Był za mądry, by leźć w łapy rozsierdzonego człeka.
    — A huncwot, a donosiciel, a podlec! — warczał wuj. — To, że tamten do zdobyczy nie dopuścił, to go wydał i zdradził! Anibym przypuszczał, że pieska dusza może mieć ludzkie podłe grzechy. No — ja już mu to popamiętam.
    Duglas otrzymał tejże nocy karę. Usłyszałam zagryzanie się, a potem bolesny skowyt.
    Tytan mu zdrady nie przebaczył.