Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Ze wszystkich historyj o psach, które kocham i cenię, jako szczerego druha, pomocnika i sługę człowieka, opowiem wam trzy.
Można opowiedzieć setki, bo księga psich zasług, cnót i bohaterstwa nigdy nie wyczerpana.
Więc pierwsza, to Lutnia.
Żyła, była i służyła u moich sąsiadów spokojnie i szczęśliwie do jesieni wczesnej 1915 roku. Wtedy to na kraj nasz przyszła przeraźliwa plaga wielkiej wojny. Cofające się wojska moskiewskie rozgrabiły co się dało, zabrały inwentarz i wreszcie na pożegnanie podpaliły dom i folwark. Zebrali tedy ludzie na parę fur trochę szmat, żywności, dzieci — i ukryli się w lasy.
Przetrwali parę tygodni — cofając się przed hałastrą i wreszcie, gdy się uciszyło i świat do cna opustoszał — zawrócili do swego spalonego gniazda. Nie spotkali żywej duszy, aż na granicy swej — pod starą sosną widzą: Lutnia siedzi na zadzie i na drogę wygląda! Dzieci zaczęły na nią wołać, ona skomląc do wozów przypadła, wspięła się, obwąchała, polizała starszych po rękach, dzieci po buzi, policzyła czy wszyscy są i zawróciła pędem w las.
Wołali, gwizdali — ani się obejrzała. Powlekli się tedy do domu.