Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



VIII

Gdy nazajutrz pan Michał przypatrzył się Kostusi, zdała mu się wcale inną. Nie zmieniła się przecie przez tę jedną noc, ale zmieniły się myśli jego i oczy, któremi się jej przyglądał. Teraz zobaczył niezgrabne chodaki na jej nogach, łaty i wytarte szwy odzienia, twarde i czarne ręce, zamyślenie czoła, ból ust, rozszerzone Izami i troską źrenice.
Woziła go znowu łodzią o świcie do bobrowych chat, rozpowiadając o skarbach i tajniach boru. Zauważył, wyjeżdżając, że tylko Sewera nakarmiła, a sama nie tknęła chleba i teraz pracowała, jak wczoraj, sama, wyprostowana u końca łodzi, pozornie zajęta tem co mówiła i służbą swoją, a wewnątrz targana niepokojem i myślą dalszej włóczęgi.
Pan jej mówić pozwalał, ale już nie żartował, a potem zajął się znowu obserwacją Sewera. Ona to spostrzegła i trwogą zdjęta, usiłowała uwagę jego odwrócić, pokazując to stadko wzlatujących kaczek, to zakręt dziki, to przemykającą rybę. Daremnie. Panu Michałowi głęboko wpadły jej słowa, wczoraj usłyszane: «Może On na twoją biedną głowę wejrzy