Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a teraz pierwszy spostrzegł i mnie wskazał. Pamięta was.
Mamka pogładziła milczącego po głowie.
— Pamiętałam i ja o nim, i jako dziecku zabawkę przyniosłam.
— Głodniście pewnie?
— Nie. Najrzała mnie pani na podwórzu i zawołała. Dobra pani. Pytała, jak się nam wiedzie, a najwięcej o ciebie, kwiatuszku. Za serce ty bierzesz każdego.
— A o nim nie mówiła?
— Gadała, że was pożeni.
Dziewczyna boleśnie się uśmiechnęła.
— A ekononom? — zagadnęła.
— Zły i chciwy. Nie daj, Boże, by co zwąchał. Wzięłam ekonomowej len do przędzenia, powiedziałam, jako sekreta na różne choroby znam, obiecałam służyć, ile sił.
— Przyjedzie ekonom las nam zdawać?
— Przyjedzie. Szkoda tylko zimą tu jest, ale latem młody pan często przyjeżdża polować. Pytali, czy on strzelec dobry? — wskazała na Sewera.
Weszli do chaty i stara rozpakowała swe tłumoki. W worku był len i pęk wrzecion. W kobiałce starej jakieś szaty, stare trzewiki.
— To dla ciebie, zazulo, przysłała pani.
Potem stara sięgnęła w zanadrze i uśmiechając się tajemniczo, wydobyła coś żywego. Była to kura.
— I to od pani, na gospodarstwo — rzekła puszczając ją na ziemię.
Poczciwa stara pani nie myślała, że tym drob-