Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wać wrażeń i uczuć. Co będzie, jak przyjedzie? Żoną jego jest! Ma prawo do niej, do dziecka — prawa boskie i ludzkie. Uwolnić ją może tylko śmierć. Jednakże, jak jej dusza wzmocniła się przez ten czas pracy i biedy zwalczanej! Przed pół rokiem możeby rozpaczała, drżała ze strachu, teraz po chwili wzburzenia i niepokoju odzyskała równowagę i znalazła otuchę.
— Ucieknę, skryję się. Będę skąpić, oszczędzać, aby móc z wiosną stąd wyjechać, aby i ślad mój zginął.
I już spokojna poszła do jadalni przywitać swe opiekunki.
— Mam dla pani cud, nie posadę! — zawołała Zarębianka.
— A poco? Przecie mnie hrabina nie odprawia.
— Ale tam dają czterdzieści pięć rubli miesięcznie. Biurowa praca — tylko do czwartej. Wieczory i święta wolne i o trzy kroki stąd.
Piętnaście rubli było kuszące, ale Stankarowa odparła:
— Zostanę u hrabiny. Ludzi tam się nie spotyka prawie, cicho, spokojnie. Zresztą obiecałam jej służyć, póki zechce — i jużem do zajęcia nawykła. Mówiła mi, że na lato wyjedziemy na wieś i małą pozwoliła mi zabrać. Nie, nie opuszczę jej — chyba...
Tu się zacięła i poczerwieniała.
— Chyba mąż się odnajdzie! — podpowiedziała Zarębianka, ale, widząc ponure ściągnięcie brwi, dodała: