Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

od Balcera i Skina, ale tobie się poddadzą, bo się ciebie wstydzą.
— A ja o honor nic nic stoję.
— Właśnie, to każdy czuje i nie chce być gorszym. A przytem u was w domu jest inaczej, niż wszędzie. Babkę twoją czci cała fabryka, bo ona chyba święta, taka mądra i dobra. Jak was nie stanie, będzie tu wrzało od plotek, kłótni i swawoli, jak przedtem było. Dlatego myślę, że was starsi nie puszczą.
— Jakże? Kiedy nas pan trzymać nie chce!
— Ja nie wiem jak, ale będzie o was awantura. Teraz zaś, gdy oberża na kolei rzeczy, tembardziej!
— To nie wspominaj o nas starszym, Antku! Proszę cię! Żebyśmy panom i fabryce nie stali się powodem przykrości... Złaby to była wypłata za waszą i ich dobroć i łaski. Nie wspomnisz! Proszę cię!
— Jak chcesz. Mogę milczeć do czasu.
Pomimo to, już nazajutrz fabryka wiedziała o dymisji Kryszpinów, i o tem tylko mówiono. Jedni oburzali się na właścicieli, drudzy na Dyzmę, inni winili samych siebie, ale wszyscy jednogłośnie twierdzili, że to stać się nie może.
Kobiety, odwiedzając chorą Elżunię, nacierały otwarcie na staruszkę, czyniły jej gorzkie wyrzuty, przynosiły zdanie mężczyzn.
Ale staruszka umiała uspokoić je, ułagodzić, wytłómaczyć.
— Poco mamy się spierać, plany robić i sądzić innych? Jeśliśmy wam użyteczni, zostawi nas tu Bóg; jeśli gdzieindziej nam żyć przeznaczył, nic nas tutaj nie zatrzyma. Wiecie, że my ptaki bez gniazda i sieroty bezdomne i tyle naszego, co nam ludzie użyczą ze swego serca i pracy!...
Spokój ten i pogoda głuszyła ostre sądy i napaści, ale utrwalała fabrykę w postanowieniu zatrzymania we młynie Kryszpinów. Na tej rozbudzonej sympatji najlepiej wychodziła Elżunia.
Posłanie jej było otoczone, zabawiano ją, znoszono łakocie i zabawki. Przez cały dzień zmieniali się goście. Dziecko, blade i przez chorobę pozbawione zwykłej ży-