Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nasza jest w kasie, dzierżawy zapłacimy tyle, co Żyd, a oto przynieśliśmy do pańskiej oceny nasz statut spółkowy. Niech pan go raczy przejrzeć i swoje mądre zdanie rzec, bośmy ludzie prości i głupi, a wiemy, że pan nam dobrze życzy. Jeśli pan na naszą prośbę przystanie, to prosimy też zostać w naszej instytucji prezesem. Będzie to dla nas największe szczęście.
Tu Werner złożył na stole starannie wykaligrafowany przez Skina dokument spółki.
— Jeśli panu taka ustawa się nie podoba, zmienimy wedle pańskiej woli.
— Naco wam to? Będzie kłopot, niesnask, potem strata! — mruknął Rudolf.
— Może będzie zgoda. A zawszeć, co ma Żyd z nas się bogacić, lepiej, aby ten grosz został. Jest nas trzydziestu podpisanych, jeśli i stracimy, to nie majątek.
— Glejberson składa tysiąc rubli kaucji.
— My u pana na tyle warci przecie! — uśmiechnął się Schuster.
— Niech pan nam tę łaskę uczyni! — ozwali się chórem inni.
Rudolf chwilę przebiegał oczyma ustawę i rozmyślał. Ułagodzili go pokornym tonem, pochlebili tem wezwaniem oceny i sądu.
Ostatecznie byli w swem prawie i nie żądali nic przeciwnego porządkowi i rygorowi fabryki.
— Przejrzę to i jutro wieczorem dam odpowiedź — wyrzekł wreszcie. — Widzę, że to układał ktoś, mało rozumiejący interes spółkowy, ale w zasadzie odmówić wam nie mogę. Będziecie sami cierpieli złe skutki. No, możecie odejść, bo godzina obiadowa się kończy, a żadne wasze interesa nie powinny wpływać na prawidłowe działanie powierzonych wam wydziałów. To wam stanowczo zapowiadam!
— Będziemy podwójnie staranni o dobro pańskie! — rzekł poważnie Werner.
Rudolf, odprawiwszy ich, poszedł do fabryki i w sali warsztatów natknął się na Micińskiego, nowomianowanego mechanika, który narządzał jeden z nich.