Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słuchać, spełniać i milczeć. Ty zaś przy lada okazji ubliżasz i rezonujesz!
Dyzma poczerwieniał, na czoło mu pot wystąpił.
— Panie dyrektorze, nie zmilczałem, to prawda. Niech mi pan raczy darować! — wyjąkał, schylając głowę.
— Powtóre, powinieneś poza robotą zajmować się tylko sobą i rodziną. Żadnemi publicznemi sprawami, ani reformami w fabryce!
— Tego uczynić nie mogę, jeśli koledzy będą wymagali przeciwnie.
— Ja z tobą nie dysputuję, ale wymagam! Fabryka należy do mnie i moja wola i rozum rządzi. Ja sam wiem, co robotnikom potrzebne.
Rudolf głowę podniósł.
— No, i zechcesz odrobić, coś wymyślił: ów sklep i oberżę. Żeby mi nie przychodzono z tem do kantoru! Ja tego nie chcę! Rozumiesz?
Dyzma milczał, bo zbyt wiele gwałtownych słów cisnęło mu się do gardła, zbyt wiele gorących uczuć i obrazów i myśli.
Fust milczenie jego inaczej zrozumiał, i przybierając znowu ton dobrotliwy, rzekł:
— Słuchaj-no, chłopcze, młody jesteś i zdolny. Możesz pójść wysoko, jeśli się nie zwichniesz. Te rojenia i zapały dla tłumu rzuć. To ci nie da karjery. Oni cię kiedyś sami zadepczą, zobaczysz. Jeśli spełnisz moje chęci, zajmę się tobą. Dostaniesz dobrą posadę, inne wynagrodzenie, wykieruję cię na człowieka. Los będziesz miał zapewniony i kiedyś sam śmiać się będziesz ze swej teraźniejszej głupoty.
O uszy Dyzmy obietnice te i świetności obijały się bez żadnego wrażenia. I dawniej natura jego była egzaltowaną, teraz miał wstręt do tego wszystkiego, co mu Fust obiecywał, czem go myślał ostatecznie przekonać. Był jak rycerz świętego Graala, któregoby nęcono skarbami z Tysiąca i jednej nocy. Otrząsnął się z tak widocznem lekceważeniem, że aż Fust przestał mówić.
— Dziękuję panu, ale ja tego nie chcę. Nie chcę dźwigać pieniędzy, ani dusić się sławą, ani pracować