Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gnieździe nikt się nie czuł ukrzywdzonym i wydziedziczonym.
— Biedni są i marni, a przecie szczęśliwi — myślała. — Niech takimi pozostaną przez życie!
I widziała w Dyzmie siłę, uważała go za głowę i przodownika, wiedziała, że on to czuje i poważnie i głęboko.
Ale Franek był bezpieczniejszy od Dyzmy ze swym spokojem i łagodnością, a Elżunia była ich obu ukochaniem i aniołem stróżem.
Wtem gwizd stróżów nocnych ogłosił dziesiątą godzinę, a mijając stary młyn, który miał złą renomę we dworze, bo w nim się młynarz powiesił — nocny dozorca zajrzał do wnętrza.
Ujrzał staruszkę i troje sierot na klęczkach, odmawiających głośno wieczorne pacierze.
Zaraz potem we młynie światło zagasło.