Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Proszę pana, roboty u nas niema.
— Dlaczego?
— Ludzie się rozbiegli. Jedni piją i hulają, inni poszli z pochodniami do Lipowca witać nowego dziedzica. Nie chcą słuchać nikogo, a gdym zagroził, że do pana zaskarżę, drwinami mnie przyjęli. Melduję to, abym nie był odpowiedzialny za nieporządek.
— Oto masz wstęp do przyszłości! — mruknęła Tony. — Chcesz zostać zerem, zobacz, jak to słodko!
Rudolf podskoczył na krześle, dotknięty w najdrażliwszą strunę władzy.
— Nazwiska ich zaraz mi podać! — krzyknął. — Jutro niech oddają książki — i wypędzić! Kto jutro rano do roboty nie stanie, do wieczora żeby nie był w fabryce. Ja ich nauczę, kto tu dziedzicem!
Wstał i, już nie słuchając siostry, poszedł do rejenta. Odzyskał równowagę i odetchnął, czując znowu mocny grunt pod sobą.
A o tej samej porze Dyzma, siedząc naprzeciw Brücka, mówił mu poważnie:
— Jednakże dusza moja rozdwojona jest i niespokojna. Może grzeszę, biorąc sobie jedną duszę, a zostawiając tyle na poniewierkę i ciemnotę. Może mi się należy ustąpić od osobistego interesu dla ich dobra?
— Mój drogi, ja ci nie potrafię doradzić. Twoje poglądy są tak oryginalne, że nie mogę z nimi się pogodzić. Znajduję, że popełniasz głupstwo, i zaczynam cię uważać za niepoczytalnego. Nikt rozsądny nie daruje miljona za dziecko, które pomimo twych starań i poświęceń może wyrosnąć na urwisa i lekkomyślnika, i być ci zgryzotą życia! Przywykłem już do twych dziwacznych teoryj, ale mi ciebie żal!
— A ja myślę, panie, żem bardzo wyrachowany i chytry! — uśmiechnął się Dyzma. — I myślę, żem oszukał i zadrwił z tego, co zwykle tumani ludzi: z doczesności. Jam nią pogardzał, a ona się mściła, okazując swą moc. Zabrała mi wszystko, com kochał, i zamyślała mnie przekonać. Jednakże nie za nią poszedłem. Lubię patrzeć na gwiazdy, co pędzą, i na wodę, co bieży, i liść złoty, co jesień obmiata — wtedy jej powiadam: tyle znaczysz, tyle twego trwania, tyle po