Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dochód. To zawsze tak, gdy się baby wdaję, w nieswoje rzeczy.
Tony bardzo sposępniała. Tym razem nic nie znalazła na pociechę i swoją obronę; zlękła się też sądu i śledztwa.
— Przeklęty Kryszpin! — zamruczała. — To on tej całej biedy narobił! A ludzie, co byli z Olekszycem? Którzy to?
— Skąd ja wiedzieć mogę? Projekt był wasz. Pilnujcie, żeby milczeli! Ja tylem wygrał, że mi rzeka popsuła łąki na kilkaset rubli rocznie! A żebyż tego gałgana złowili!
Nie złowili go jednak. Nie pomogły listy gończe i pościg policji. Olekszyc przepadł bez wieści, nie odkryto jego wspólników.
Sprawa upadła i powoli coraz mniej o niej gadali ludzie. Gadano za to wiele o Lipowcu, gdzie Kryszpin stale administrował, mówili z pochwałą jedni, z drwinami drudzy, a wszyscy z zawiścią.
Marzenia swoje Dyzma mógł teraz w czyn wprowadzić; Briück mu na wszystko pozwalał. Mieli fabrykanci lipowieccy kaplice wszystkich wyznań, szkołę niedzielną, kasę oszczędności, tani kredyt w kasie. Mieli czytelnię, własny sklep i salę do zabaw. Mieli kalecy i niedołężni przytułek przy szpitalu; była ochrona dla drobnej dziatwy na czas, gdy rodzice pracowali w warsztatach.
Gdy Brück przyjeżdżał z za granicy, Dyzma przedewszystkiem zdawał mu sprawę z interesów fabrycznych, oprowadzał po warsztatach, a potem z radosnym uśmiechem zapraszał „do siebie“, wiódł go wszędzie tam i rozpromieniony opowiadał, jak idzie to dzieło, a wreszcie do rąk mu się chylił, dziękując, jak za własne szczęście.
— Nie dziękuj! Gdybym ci nie pozwolił tych wszystkich mrzonek spełniać, uciekłbyś do klasztoru lub na pustynię. Dogadzam ci, by ciebie nie stracić. Uważasz jednak: w Holendrach nie wierzyli ci i usunęli, boś był im równym; tutejsi muszą spełniać twą wolę i dlatego się nie buntują. Służyć skutecznie lu-