Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Powoli zapłacę — rzekł spokojnie Dyzma.
— Zapłać-że zaraz jutro, bo on ci będzie liczył równie bajeczne procenta. Nie, chłopcze, widzę, żeś naprawdę warjat.
— To i co. panie?... A jednakże choć pieniędzy nie cierpię, anim się o nie starał, nie bywałem nigdy bez ratunku. Młodym — odsłużę panu, skoro mi pan wierzy.
— Naturalnie, że wierzę. Myślę nawet, że będziesz jeszcze magnatem.
— Ojcze — przerwała Hertha — nie mówcie wciąż o pieniądzach, bo mnie głowa od tego boli. Lekarstwa i złoto, to dwaj moi prześladowcy.
— Już milczę i pójdę sobie precz. Gadajcie sobie o sztukach pięknych!
Ucałował córkę w czoło i odszedł do biura. Nie rozumiała, że ojciec myślał i mówił o pieniądzach, żeby nie myśleć o jej stracie. Gdy pozostali sami, dziewczyna spojrzała na Dyzmę i rzekła:
— Czy pan wie, że ja bardzo krótko już tu bawię, bardzo krótko, może dni...?
Podniósł na nią oczy, rozszerzone trwogą i żalem.
— Trzeba umierać! — dodała z żałosną skargą.
— Nie, nie! — wyrwało mu się z ust.
— Pędzie panu żal mnie. Spodziewałam się tego. I mnie się tak nie chce umierać! Chociaż panu zawdzięczam, że już się śmierci nie boję.
— Mnie? — zdziwił się.
— Tak. Pamięta pan naszą rozmowę w tym gaju przed kilku laty. Dusza moja spokojna i zdrowa i panu to zawdzięczam. Czem się panu za to szczęście odpłacę?
Dyzma zapatrzył się w nią, jak w tęczę. Bez dźwięku poruszał ustami.
— Co pan mówi? — spytała.
— Bogu dziękuję! — odparł wzruszony.
— Wiedziałem, że to pana ucieszy. Teraz, gdy odejdę, będzie się pan modlił za mnie.
— Nie. Pani za mnie, żebym prędzej tutejszego bytu dokonał.