Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Już nie mam. Onegdaj go ojciec zabrał!
— Przecie pan pisał do ojca, że go siostra oddała panu za zgodą męża.
— Tak było. Zgodził się w godzinie jej skonania i pół roku wolę szanował. Teraz się rozmyślił, odebrał mi go przez sąd, siłą! Poszedłem do niego, błagałem. Powiedział, że syn do niego należy i że ja żadnego prawa nie mam!
— Olekszyc podobno żeni się z Tony! — wtrącił Brück. — To się dopiero dobrze dobiorą!
— Dziecka mi bardzo, bardzo szkoda! — szepnął Dyzma. — Dopókim go miał, myślałem, żem tu komu jeszcze potrzebny, a teraz czuję się bezużytecznym fantem na świecie.
— To znowu fałsz! — zaprzeczył Brück. — Jesteś potrzebny mnie i fabryce. Czy ci nie przyjemnie, że cię wszyscy kochają, ludzie, których twa pozycja powinna kłuć w oczy!
— Oni mnie nie kochają, panie. Jedni się boją, inni unikają, a wszyscy drwią, gdym nieobecny. Może mają słuszność. Jam się wychował na prostego wyrobnika, a pan mnie uczynił zwierzchnikiem, Nie umiem rządzić, czuję swą nieudolność. Panowanie nie na moje barki; jabym chętnie chciał być ostatnim...
— Zardzewiałeś w tej głuszy. Gdy sprzedam Lipowiec, zabiorę cię z sobą do Berlina. Opędzisz smutne wspomnienia, nauczysz się żyć dla siebie. W tutejszem powietrzu zmarnujesz się ze szczętem.
— I mnie ojciec zabierze z sobą! — uśmiechnęła się Hertha. — Tylko ja do Berlina nie chcę. Pojedźcie ze mną do Włoch! Będę wam ciceronem.
Zwróciła się do Dyzmy.
— Zawiozę pana do Assyżu.
— Pani tam była? — spytał z zajęciem.
— Byłam! — odparła filuternie.
— W tajemnicy przedemną, bo oto zaledwie się o tem dowiaduję! — rzekł Brück. — Co u licha może być ciekawego w takich dziurach!
— Żadnych fabryk! — rzekła złośliwie.
— Nie dogaduj mi fabrykami! Ale tam pewnie niema nawet porządnej galerji obrazów.