Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dziewczyna ciężko zgrzeszyła, ale co im do tego? Ni cierpieć, ni płacić za nią nie będą. Zejdę im z oczu, może prędzej zapomną...
Teofila zamilkła, poruszając monotonnie kołyską; twarz jej powlekła się rzewnem współczuciem.
— Codzienne docinki i dwuznaczniki równych, jawna niechęć zwierzchników! — mówił dalej Dyzma. — Cierpiałem dla Boga, ale czuję w sobie bunt, więc nic nie zasłużę! Chciałem braciom służyć i pomagać, odtrącili mnie; miałem ten swój skarb święty i kochanie, odeszła mnie; hodowałem brata, nauka go opętała; to dziecko mi zostało — sponiewierał zły człowiek. Może mi Bóg tem znak daje, żem dalej nic kochać, o nic dbać nie powinien, tylko o Niego. Możem zasłużył na spokój. Pójdę, poszukam go w jakim klasztorze.
Teofila westchnęła głęboko.
— A jeśli Elżunia będzie nieszczęśliwą, do kogoż ona pójdzie po serce i opiekę? — rzekła.
— Wybrała sobie serce i opiekę! — odparł głucho.
— Nie powinien jej pan potępiać. Kochanie nad śmierć silniejsze. Pan tego nie rozumie. Tylko głupi ją sądzi. Nie poszła na rozpustę, ani swawolę. Żoną jest i panią. Ludzie z Holendrów opowiadają, że pan Rudolf teraz inny, bardziej łagodny i mówmy, a ona chorych i ubogich odwiedza, za serce każdego chwyta.
— Więc gdy tak jej dobrze, skądże ma przyjść nieszczęście, na które mi czekać każecie? — rzekł, ramionami wzruszając.
— U Boga miarę swą każdy ma. A ja myślę, że nie jest pan wolny od obowiązków i odejść stąd nie ma prawa. Kto wie, co jutro będzie?...
— Moje życie już skończone, to wiem! — za mruczał. — Ze śmiercią babki porwała się we mnie dusza.
— A wstyd panu to mówić! Czy tak ona pana uczyła? Czy nie strofowałaby za to słowo? Oj, panie, wyście mi niegdyś byli mistrzem, a teraz ja wam będę. Myślałam dawniej tak samo; potem mnie, kobiecie, wstyd się zrobiło takich dumek. Powiedziałam sobie: „Teofilo, dosyć myśleć o swej żałości, boli to... więc