Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To idź do kasy, a przedweszystkiem zjedz cokolwiek, bo z sił opadniesz zupełnie!
Trzeźwy, urzędowy ton Olekszyca dotknął Kryszpina, ale zarazem wstrząsnął jego apatją. Pomyślał z goryczą, że jest sam, że musi działać, musi żyć. Zdławił w sobie ból, żeby go nikt nie widział, bo czuł, że Olekszyc nie zawaha się drwić z niego wobec całego świata.
W milczeniu tedy wypił szklankę herbaty i wyszedł z domu. Szedł do kasy, ale objaśniono go, że zamknięta na trzy dni. Wstąpił tedy do pałacu i może on pierwszy szczerze się za Fusta pomodlił.
Przy zwłokach spotkali się z dyrektorem. Rudolf zaczepił go pierwszy.
— I u was żałoba. Szczerze współczuję twemu cierpieniu. Może potrzebujesz pieniędzy!
— Jeśli pan łaskaw!
— I owszem, ale lada chwila oczekuję siostry. Nie mogę odejść. Przyślę ci za parę godzin.
Turkot rozległ się przed gankiem. Była to Brückowa z mężem. Rudolf wyszedł na jej spotkanie.
Powitali się w sieni dość obojętnie i Briück zaraz zauważył:
— Przez miesiąc tego zaduchu i swędu nie pozbędziesz się z domu. Nie zwlekajcie z pogrzebem, bo ja nie wytrzymam! Tony, nie baw tam długo, przez litość!
A Tony, zdejmując okrycie, pytała brata:
— Znalazłeś testament?
— Nie. Może jest u rejenta w Warszawie.
— Myślisz? A jeśli kto w czasie choroby go zniszczył?
— Któżby?
— A Kryszpinowie? Powiadają, że Dyzma bawił przy nim całą noc, palił jakieś papiery. Gotówki dużo znalazłeś?
— Żadnej. Zresztą wszystkich szaf nie przeglądałem... Kryszpinowie nie mają do niczego prawa; ich matka zrzekła się dziedzictwa.
— Dokument ten jest?
— Zapewne!