Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Podczas obiadu zastał Elżunię śpiącą, i Skinową przy chorej.
W sieni stały dwa wielkie kufry.
Nie pytana, Skinowa wyrecytowała mu wszystko, co się stało podczas tego pół dnia.
— Furgon fabryczny przywiózł te tłumoki ze stacji. Dyrektor tu był przed godziną, pytał o pana. Zaraz po jego odejściu namówiłam do snu pannę Elżbietę. Ja tu zabawię do wieczora. Na noc przyjdzie Balcerowa. Wam koniecznie trzeba odpocząć. Bóg wie, jak długo jeszcze wypadnie czuwać.
— Dziękuję pani bardzo za pomoc, ale jeśli nas wspieracie jak swoich, dlaczego nazywacie mnie panem, a siostrę panną Elżbietą? Ci sami my, jak byliśmy przed intrygą i rozbratem z fabryką.
— Ej, co przeszło, nie warto wspominać! Głupstwo się stało. Miciński zbuntował; my zawsze zostaliśmy przyjaciółmi. Nie narzucałam się, bo myślałam, że mnie odepchniecie. Teraz każdy żałuje awantury i rad was przeprosić. Wy też zapomnijcie urazy!
— Nie miałem żadnej nigdy.
— No, to dzięki Bogu, zgoda. Cała fabryka wróci do was, zobaczycie. Bądźcież o chorą spokojni! Ależ śliczności wasza Elżunia! Prawda to, że ona zaręczona z Olekszycem?
— Nie pora myśleć o tem, gdy babka kona.
— No, pewnie, pewnie. Tak tu plotą. A pan Fust podobno już i mowę stracił. Dyrektor mówił Elżuni, że doktor liczy życie na godziny. Telegrafowano po Brükową. Mój ty Boże, toż tu będą awantury!
Dyzma zajrzał do babki, i nie czekając dzwonka, wrócił do roboty, byle nie słuchać trajkotania kumoszki. Wychodząc już, spostrzegł księgę, darowaną przez Fusta na stoliku, więc ją do kuferka schował. W ciągu dnia dyrektor spotkał go parę razy, ale nie przemówił. Nareszcie Dyzma sam go zaczepił.
— Mówiono mi w domu, że pan mnie potrzebował.
— Nie. Wstąpiłem, aby zwrócić twej siostrze pozostałe z drogi pieniądze.
— Dziękuję panu stokrotnie za opiekę nad nią.
— Niema za co. Nie miałem żadnego kłopotu.