Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Spodziewam się być szczęśliwszym dopiero po śmierci.
— Więc pana nędze tego świata nie bolą?
— Co to za nędze? Marne kilkadziesiąt lat! Co one znaczą? Jedno tchnienie, jedno westchnienie.
— Pan jest straszny człowiek. Więc i powaby tego świata niczem są dla pana? Nie zna pan uczuć, i marzeń, i pragnień.
— Owszem, pani. Mam babkę starą, którą czczę, mam siostrę, którą nad wyraz kocham, i brata, któregom chował, jak syna. Ich troje dał mi Bóg, aby wiek życia prędzej przeminął. Potem odnajdziemy się po śmierci — na trwałe życie.
— Czemu pan księdzem nie został?
— Nie było mi przeznaczone. Dał mi Bóg inne obowiązki!
— I zawsze pan będzie mechanikiem w Holendrach? To niemożliwe!
— Zawsze będę pracował i podlegał.
— Niech pan przyjmie propozycję mego ojca. On pana poznał i wysoko ceni.
— A ja chcę, żeby mnie pan Ulm poznał i cenił.
— Pan jest święty.
— Ja tylko staram się być chrześcijaninem.
Angielka przemówiła, namawiając do powrotu. Hertha powstała z westchnieniem.
— Będę musiała myśleć o panu! — rzekła z uśmiechem. — Nie powiedział pan ani jednego banalnego wyrazu, same nadzwyczajne.
Chłopak się skłonił i ruszył swoją drogą.
Konie szybko uniosły Herthę i wnet stracił ją z oczu. Już nie śpiewał, tylko marzył, jakby to cudnie było, gdyby odzyskała zdrowie duszy i ciała!... Postanowił za nią pacierze odmawiać i z dziecięcą prostotą patrząc w niebo, szepnął prosząco:
— Przyjmiesz zamianę, Najświętsza Panienko!
I czuł się w tej chwili opiekunem chorej dziewczyny i bardzo jej bliskim.
Potem olbrzymi, huczący Lipowiec myśli jego skierował do rzeczy ziemskich, i machinalnie zszedł