Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co wy mówicie?
— Ano tak. Uważajcie! Znacie tę drogę do Lipowca... Ot, zaraz wam wyrysuję!
Abel stanął i począł na drodze kreślić laską linje.
— To rzeka... to miasteczko... to Holendry — mówił. — A tutaj jest zakręt... Na lewo las, a na prawo łąki, i łąkami sączy się struga. Pan Fust strugę zasypuje i tamuje, bo łąki psuje. Gdyby zamiast tego trochę wodzie dopomógł, rzeka tamby buchnęła całą siłą i ominęła o trzy wiorsty Lipowiec. Wtedy byłby panu Brückowi caput! Ja się z wodą znam i wiem, co ona myśli.
— Okropność! Boże, jak się domyślą albo dowiedzą!... Tyle pracy! I Olekszyc tego nie przewidział!
— Olekszyc? Oho, ten to wie i drży! Dlatego młody Brück żeni się z waszą panną. Ale jakem tu ludzi poznał i stosunki, to myślę, że wasz dyrektor zapłaciłby mi grubo za mój sekret.
— Nie uczynicie tego. Proszę was, jeślim u was zasłużył na wdzięczność, skwitujcie milczeniem.
— Aha, przecie boli was krzywda! To rozumiem. Wam z ich łaski ciężki chleb fabryczny, ano to niech i oni trochę zakosztują konkurencji. Słuszna, będę milczał!
— Poprzysięgnijcie!
— Tak mi Boże dopomóż!
— Dziękuję wam!
— Wracam do interesu. Na przyszłą niedzielę pójdziecie ze mną do Teofili i przemówicie słowo. Ona was posłucha, a mnie czasu brak na bałamuctwa.
— W niedzielę pójdę do kościoła, ale mogę jutro jej rzec, coście mówili.
— No, to dziękuję wam i do widzenia. Upatrzyłem stary holownik do nabycia... Czy to prawda, że Teofila ma tysiąc rubli?
— Nie wiem. Stary skrzętny. Pięćdziesiąt lat służy, może i zebrał.
— Dałby to Bóg! — westchnął nabożnie Abel.
Dyzma był zaabsorbowany swemi myślami, że nawet nie oburzvł się tem nabożeństwem. Prędko ruszy! ku domowi, gdy go znowu Abel dopędził.