Strona:Maria Rodziewiczówna - Na fali.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



I.

— Gdzie cię bogi niosą?
— Nie bogi, ale nogi. Szukam mieszkania.
— No, a ciotka?
— Wypędziła. Od wczoraj opadły ją różne choroby: reumatyzm, migrena, jakieś niepowodzenie we młynie i złe humory. Rzekłem coś, że daleką mam drogę do uniwersytetu, więc mi kazała iść precz.
— Mógłbyś u profesorowej Ogickiej zamieszkać, ale we dwóch w jednej stancji.
— Kto tam? Adam Konarski?
— Tak.
— A drogo?
— Dwieście. Drogo, ale wygodę mieć będziesz, opiekę i towarzystwo.
— Są tam panny podobno?
— Dwie: córka i kuzynka. Boisz się panien?
— Uchowaj Boże!
— Zresztą te zajęte gdzieindziej. Sama gospodyni będzie ci jak matka. Zacności kobieta!
— Można spróbować. Chcesz mnie wprowadzić?