Strona:Maria Rodziewiczówna - Na fali.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Oto pięćdziesiąt tysięcy jej posagu, które jej oddaję z zupełną pewnością, że nie straci i źle nie użyje! Niech się wam szczęści, dzieci!
Józef instynktownie się cofnął od pieniędzy.
Liza zagarnęła je i posunęła ku niemu.
— Bierz pan, to nasze! — szepnęła.
— Nie, nie! — zaprzeczył stanowczo.
Maricowa powstała z miejsca, popatrzyła na ten skarb chwilę, jakby zaczarowana, podniecona, chciała nań wołać: bierz, bierz! oczy jej zapałały, zadygotały ręce.
I nagle opamiętała się, wzrok stał się ostrym, przejmującym, groźnym, ręce opadły.
— Tak, tak — potwierdziła z naciskiem rozkazu. — Tych pieniędzy nie bierz nigdy, nigdy! Zapamiętaj moje słowa! Nie tknij ich, one nie twoje!