Strona:Maria Rodziewiczówna - Na fali.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chy zrobił wołu i że dziś jeszcze, za godzinę, odzyska swoją Pepi, taką, jaką pożegnał.
W gabinecie Maltas przyjął go z otwartemi ramionami.
— Siadajże, masz cygaro; opowiadaj, gdzieś bywał. Amatorska wycieczka. Zazdroszczę ci! My ledwie mogliśmy na dwa tygodnie wyrwać się do morza. Wróciliśmy onegdaj w sam czas, aby twe manatki uratować od poniewierki. Cóż, wygodnie ci Liza urządziła? Ja jeszcze nie miałem czasu tam zajrzeć. Byłem zajęty tą licytacją domu Bemsza. Musiałem nabyć! Ładna posesja.
Mówił jednym tchem, nie dając Józefowi przyjść do słowa. Nareszcie ten przerwał przemocą:
— Pan dobrodziej taki łaskaw. Nie wiem tylko, czy nie będzie to złym interesem, mieć lokatora studenta. Kasta to sławna z pustej kieszeni i nieakuratności.
— Nie troszcz się ani odrobiny o to! Byle ci było wygodnie, na warunki zgodzimy się bez sporu. Mój chłopcze, przywykłem cię uważać za syna.
— Na poprzedniem mieszkaniu płaciłem trzysta wraz z utrzymaniem. Kwartalnie z góry — rzekł Józef tonem urzędowym.
— Za dużo! Profesorowa umie prowadzić interesa. Ale musiały być wygody! No, ja ci dam to samo, o ile mogę i wezmę pięćdziesiąt mniej. Co do utrzymania,