Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty, poważny dyplomata! Dostałbyś jeszcze nosa od kanclerza. Zresztą, taki pojedynek... Jakbym z tą szafą wojował! Eh!
Schöneich pokręcił głową.
— Co prawda, tych pojedynków trochę zagęsto. Jesteś strasznie drażliwy, Wentzel. Na twojem miejscu jabym, dla zatkania gęby natrętom, wszedł do izby i urządził codzień ruladę z Polaków. Masz porywającą wymowę.
— Ba, przy śpiewie, winie i kobietach, ale nie w waszym sejmie. Brr! co tam za nudy!
— Ha, to urządź krucjatę na Poznań.
— Do djabła z konceptami! Powiedz choć raz co rozsądnego.
— Wstąp do służby.
— Naprzykład do jakiej?
— Do dyplomacji. Jesteś na to stworzony.
— Skąd ten pewnik? — zaśmiał się Croy-Dülmen.
— Wyznaję, że to nie moje spostrzeżenie, ale Herberta. Wczoraj była mowa o ambasadorach u ministra W**. Stary, jak go znasz, facecista. „Poseł, powiada, powinien grać zawsze rolę kochanka. Kto się zna na galenterji i miłości, ten będzie doskonałym ambasadorem“. A na to Herbert: „Poślijcie do Francji Wentzla Croy-Dülmen: nie będzie strachu o Alzację i miljardy! On wam Galję w róże uwieńczoną przyprowadzi do stóp! Dacie mu za to, zamiast pensji i orderu, kotyljon z paryżanek“. Śmiano się z tego cały wieczór.
— Herbert radby mnie się pozbyć z Berlina.
— No, sądzę, iż przedewszystkiem z jednego pałacu Berlina. Biedaczko schnie z zawiści.
Croy-Dülmen ruszył ramionami.