Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poco miała znosić obelgę, jakby była winną — niech ten cierpi, kto zasłużył.
Uspokoiła się, a raczej po swojemu skryła uczucia pod maskę chłodnej powagi.
Gdy wysiadła w Marjampolu, pani Tekla nie dostrzegła żadnej w niej zmiany. Zajęła się zwykłą robotą około zaniedbanych lekcyj w ochronce, przeglądała zadania, snuła się po domu, pomagając staruszce krzątać się po gospodarstwie. Panicze spali w oficynie.
Wbrew bojaźni Jana, wieść o zaręczynach przyjęła babka bardzo spokojnie. Spodziewała się tego, — i tylko utyskiwała nad bezładem, który się zagnieździ w obu majątkach, nim się chłopak uspokoi ze ślubem.
— Trzeba będzie dać mu urlop na ten czas, bo to nic nie warte: administrator zakochany jak kot w szperce. Niechby osiadł na ten czas u Żdżarskich. Biedne konie i służba! Ja wezmę porządek w swoje ręce tymczasem, a tobie wypadnie zająć się domem w Olszance. Po kawalerze jak po Tatarach wygląda, a ta błaźnica Cesia pewnie ładu nie zaprowadzi. Dobrze, jeśli gotowy utrzyma jako tako. Cóż milczysz? Osowiałaś zupełnie..
— Słucham babciu! Wszystko się zrobi!
Słuchała istotnie, ale myśl jej kołowała uparcie nad listem hrabiny Aurory.
Należy on do mnie! — dzwoniło jej w uszach. Jeśli mówi, że kocha: kłamie! Mam prawa... oddałam cześć, honor, serce, a ty co? Nic!
Przez cały dzień tysiąc sprzecznych myśli rozsadzało głowę biednej Jadzi, a pani Tekla rozprawiała o tapetach w Olszance i trzpiotowatości obojga narzeczonych.