Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Właściwie jakże pan chce nabyć folwark za kilkadziesiąt tysięcy bez pieniędzy?
— Za rok przekona się pan, co uczynię. Nie jest to tak zły interes, jak panu się zdaje. Tak, jak jest, Mniszew będzie pana w tym roku kosztował kilka tysięcy rubli, rachując ciężary podatkowe i procent od jego wartości. To wszystko z chwilą nabycia mnie obciąży. Ja rolę uprawię, ja inwentarze postawię, budynki dźwignę, a po roku, jeśli z należności się nie uiszczę, oddam panu wszystko, i jakem tu przybył na tej klaczy jednej — odjadę.
— Przepraszam pana! Projekt pański jest szalony i nieprawdopodobny; wprawdzie zdarzają się szaleństwa czasem i ryzyka, ale do tego trzeba choć jednej, rzeczy: wiedzieć, z kim się ma interes.
— To racja. Jestem tu zupełnie obcy i nawet nie mam do kogo się odwołać o świadectwo. Jestem synem jedynym Stanisława Kalinowskiego i sierotą. Jeden, pożar zabrał mi ojca i jego mienie.
Tu Adam Kalinowski podniósł głowę zdziwiony, niedowierzający, i od stóp do głowy obejrzał mówiącego.
— Miałem stryja Stanisława — rzekł — alem go nie znał. Mieszkał na Litwie podobno.
Aleksander nie podniósł uwagi i dalej mówił:
— Matka moja, z domu Drucka, po śmierci ojca wyniosła się do Warszawy i zarabiała na życie szyciem i haftem, aż nas oboje zabrała do siebie daleka jej krewna generałowa Wojewódzka. Z jej łaski i na jej koszt skończyłem gimnazjum i szkołę rolniczą w Dublanach, a potem przez siedm lat byłem rządcą w jej dobrach. Tej wiosny umarła i zginęły jej kapitały. Spadkobiercy mnie naturalnie uczynili sprawcą kradzieży, przechodziłem rewizję, miałem przechodzić śledztwo, ale synowiec jej, pan Wojewódzki, w przystępie gniewu strzelił do