Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

horyzont. — Do wsi, do Żebrów, będzie wiorst trzy, het, przez górę. Nasz majdan nazywa się Juljanka. W Żebrach jest kuźnia.
— A pan Kalinowski gdzie mieszka?
— A jest-ci dwór i pałac w Zborowie, o dwie mile stąd, ale dziedzic tam nie mieszka. Czasami bywa, wtedy balują, polują, a resztę czasu pustką stoi. Piękny pałac, widny daleko. Tam i parafja nasza.
— A daleko stąd do Małyń pana Sochowicza?
— Do Małyń? O, będzie mil cztery. Ale pana Sochowicza podobno już niema; wyjechał, czy sprzedał panu Kalinowskiemu majątek.
— Nie może być!
— Coś słyszałam, jak syn mój gadał, że tam teraz stado pana Kalinowskiego się pasie. Bo to w Małyniach nad Bugiem cudne pastwiska. Może wynajęte, nie wiem.
Uspokoił się Aleksander, ale siedział wciąż rozleniwiony upałem i dusznością południa. W kotlinie tej, zamkniętej lasami, parno było, jak w piecu, najmniejszego powiewu w powietrzu.
— Będzie burza! — rzekła staruszka, spoglądając po niebie. — Jeśli panu daleka droga, to suchy pan nie dojedzie.
— Do Małyń chcę na noc dojechać! Czy przez Żebry droga? — spytał, wstając.
— Prosta, jak strzelił. Przez Żebry do Zborowa, a potem przez rzekę, na lewo. Ślepyby trafił.
— Nie kolonizują tu jakich majątków? — spytał jeszcze mimochodem, podciągając popręgi.
— A gadają ludzie, że ten jakiś Mniszew będą na kolonje ciąć, bo tam nowy dziedzic najechał z Warszawy, czy z Galicji.
— A daleko to?