Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a ty musisz grosz jaki mieć przy sobie, jeśli chcesz coś kupić lub zadzierżawić. Bądź-że rozsądny!
— A broń, Boże, na mamę choroba lub nieszczęście...
— To cię uwiadomię i przyjedziesz. Przecie mnie bez wieści nie zostawisz i ja często listy będę pisywać. Bądź-że spokojny o mnie, dam sobie radę!
W tej chwili Warta podniosła się od kolan Aleksandra, podeszła do drzwi, powęszyła mrucząc i wnet umilkła. Poruszyła tylko przyjaźnie ogonem.
— Ktoś jest pode drzwiami, znajomy! Tak późno? — zdziwiła się Kalinowska i głośno spytała:
— Kto tam?
Milczenie, tylko szmer jakiś w sionkach.
Aleksander zniecierpliwiony wstał i drzwi otworzył. U drzwi stała Józia, sierota z Kuhacza, trzęsąc się ze strachu.
— A ty tu skąd? — zagadnął zdziwiony.
Dziewczynkę do reszty głos jego przeraził, dopiero na widok Kalinowskiej zdołała wyjąkać:
— Ja do pani przyszłam.
— Przysłali cię? Poco? Samą? W nocy? Mówże!
Biedactwo było bose, obszarpane i trzymało w ręku swe drogocenne tekturowe pudełko, całe mienie.
— Ja sama przyszłam! Ze wszystkiem! — rzekła już śmielej.
— No, to chodź-że! Cóż ci tam zrobili? Wypędzili? — badał Aleksander.
Józia weszła i odetchnęła swobodniej. Zaraz też pogarnęła się do Kalinowskiej, jak zamęczone kocię.
— No, pewnieś głodna? Toż ci się nogi krwawią! Jakżeś trafiła tyle wiorst? Uciekłaś?
— Nie, mnie tam nikt nie chciał. Wyrzucili z pałacu, byłam u klucznicy trzy dni, buciki mi ktoś w nocy