Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zanim przywieźli do Kuhacza! Żyła dwa miesiące i dała źrebię, tę Oto! Wychowała matka mlekiem i chlebem, dlatego taka oswojona.
— To i nie dziw, że pan jej sprzedać nie chce! — rzekła Mańka Sucheniec, podając klaczy kromkę chleba.
— Poniesie mnie w świat! — uśmiechnął się Aleksander.
— Alboż pan gdzie jedzie? — spytał Sucheniec.
— Za parę tygodni.
Posmutniały nagle dziewczęta, a mieszczanin głową potakiwał.
— Juści, panu tu nie siedzieć! — rzekł. — Panu się patrzy wysokie miejsce na świecie. Mnie tu już od hrabiego zagabywali o pana.
Odprowadził klacz do stajenki i, wróciwszy, szedł za nim ku domowi.
— Żeby pan wiedział, co tam za rajwach w Kuhaczu! Ten młody sprowadził ze trzydzieści koni, murują nowe stajnie na folwarku; słyszę, las chcą sprzedać, gości tam pełno; ale w polu, to pożal się Boże! Toć fornale sprzedają tutaj owies nasienny, a pisarz z gumiennym po całych dniach siedzą tu w gminie, w karty grają i piją z kompanją. Zbierała generałowa, zbierała! — i zaśmiał się.
Aleksander milczał, a Kalinowska spytała:
— Kto był od hrabiego?
— Ten stary kasjer tameczny. Pytał o zdrowie pana i czy pan szuka posady. Dał mi nawet rubla na posłańca, żeby go uwiadomić, jak pan wyzdrowieje.
— Jeszcze nie dowiedzieli się o skradzionych pieniądzach — zauważył Aleksander.
— Jakto? Wiedział stary, bo wspominał.
— Więc nie wierzą? — rzekła Kalinowska.