Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cjalistów radosnym triumfem. Z ust ich pójdzie w świat, przerobiona na potworne rozmiary. Za tydzień o trzydzieści mil już będzie wiadomo, że u Kalinowskiego w kufrze znaleziono pieniądze i że on siedzi w kryminale.
Urzędnik rozpędził gapiów i przystąpił do swej czynności, przy pomocy strażnika.
Kalinowska otworzyła dwa kufry, szafę i komodę, więcej nic nie mieli zamczystego. Usiadła potem przy piecu, wzięła syna za rękę i drżącemi usty mówiła pacierz za niego.
On, jakby zdrewniał, patrzył bezmyślnie przed siebie i milczał.
Rewizja była nietrudna, tak mało mieli sprzętów i pościeli; krótko trwała, a oni w swej męce przeżyli, zda się, lata. Gdy urzędnik skończył, spojrzał na nich i już osobistej rewizji nie śmiał wymagać.
— Przepraszam panią! — rzekł. — Człowiek czasem przeklina chleb, który je, akt bywa gorzki. Ale Pani mi daruje! Maszyna jestem.
— Czy możemy odjechać? — spytała.
— Pani, tak! Pan Aleksander musi jeszcze zostać.
— Zostanę i ja! — rzekła spokojnie.
— Nie, matko, nie chcę! — zawołał syn gwałtownie. — Jeśli matka mnie kocha, proszę jechać stąd precz. Niech już ja sam znoszę tę hańbę; wyście dosyć się w życiu nacierpieli.
— Właśnie, że cię kocham, więc zostanę! A cierpieć! Albośmy winni, żeby się wstydzić? Dajże pokój! Odpraw fury i idź z panem! Nie troszcz się o mnie.
— Dobrze pani mówi! — potwierdził urzędnik. — Spokoju, panie Aleksandrze! Zamiast rozpaczać, niech Pan pomoże szukać. Jeszcze się te pieniądze znajdą i oni pana przeproszą.