Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potem zwaliła się na samo dno jaru, a on, wbity między rosochy, leżał na wznak nieruchomy, klacz jeszcze się rzucała w ostatnich drganiach, on twarz okrwawioną i martwą miał ku niebu zwróconą i już był spokojny.
Lasota o kilkadziesiąt kroków dalej zsunął się w głąb po mniej ostrej ścianie parowu i dopadł do niego w chwili, gdy Gizela spojrzała.
Obejrzał go, poruszył za głowę, do piersi dotknął i ramiona opuścił desperacko.
— Skończył! — szepnął blademi usty, drżąc cały.
Na górze rozległ się krzyk, podniósł oczy: hrabianki koń uciekał z pustem siodłem, ona zemdlała.
W tydzień potem w Zborowie został z gośćmi tylko Lasota.
Aleksandra uroczyście przyjęto do rodziny, bo go pochowano z wielką okazałością w grobach Kalinowskich, w pięknej herbowej trumnie, przy uczestnictwie wielu hrabiów i magnatów, a teraz Adam z damami wybierał się zagranicę i uprosił Lasotę, by im towarzyszył i pomógł rozerwać panie, wypadkiem tym okropnym bardzo wstrząśnięte.
I Adam przybity był i zgnębiony, zaniedbał stajnię i chodził osowiały z kąta w kąt, po sto razy na dzień powtarzając:
— I co mu się stało? Taki jeździec, taki przytomny! To fatalne! Tak marnie skończył! Dałbym pół Zborowa, żeby żył! Mówiłem mu: nie bierz tej klaczy!
Nie domawiał, może sam nie zdawał sobie sprawy z uczucia tego, ale w żalu po nim był i żal do niego za zmarnowanie córki „Alicji“.
Lasota przez tydzień ten nie wziął kart do ręki, zapomniał o nich. Dniem i nocą zadawał sobie pytanie: