Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakie on ma paskudne oczy! — pomyślał. — Musiało mu się coś stać. Trzeba będzie się dowiedzieć.
I z tem życzliwem postanowieniem wrócił myślą do gry.
Aleksander przebrał się do obiadu i poszedł do salonów, gdzie mniej zapamiętali gracze już się zbierali około dam.
Zdaleka ujrzał Gizelę, wzywającą go oczami, ale pozostał przy pani Kalinowskiej i rozmawiał swobodnie o wspólnych galicyiskich znajomych, aż dopóki lokaje nie otworzyli uroczyście drzwi do jadalni.
Wtedy się zbliżył do hrabianki i podał jej ramię. Była obrażona, niełaskawa: milcząc, zajęli miejsca u stołu.
Dopiero, gdy gwar rozmów objął całe towarzystwo, zwróciła się ku niemu i spytała niecierpliwie:
— Gdzież to pan opędził dzisiejszy dzień cały?
— Byłem na schadzce! — odparł.
— Z jakąś dawną flammą, w miasteczku? — rzuciła pogardliwie. — Nie traci pan czasu i szerokie ma serce!
— Serce mam szerokie, ale zawsze na jedną tylko osobę. Dziś miałem schadzkę z tą, która je po pani zajmie. Pierwszy raz ją widziałem dzisiaj, ale jutro już do niej należeć będę, a ona do mnie.
Elle n’est pas difficile:
— O nie, tylko mało kto ma do niej gust!
Roześmiał się; Gizela ruszyła ramionami.
— Impertynencje pana stają się coraz brutalniejsze — mruknęła rozdrażniona.
Spuścił głowę, jakby zbierał myśli, i po chwili rzekł ciszej:
— Dowiedziałem się rano dzisiaj od Adama, że się żeni z panią. Listu jego nie odebrałem!