Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jednakże żart Stasia rzucił cień na ich szczęście. A jeśli generałowa wyzdrowiała...
Ale już po drodze otrzymali pocieszającą wiadomość.
O śmierci miljonerki wiedziano już na trzy powiaty wokoło. Na ostatniej stacji spotkali konnego z Kuhacza, który wysyłał do nich drugą depeszę.
Najęli pocztę, obrażeni mocno, że nie znaleźli koni, i ruszyli po złote runo.
W pałacu generałowa spoczywała na katafalku w wielkiej sieni wchodowej, wśród zieleni i światła. Śmierć i jej nawet wygładziła i uspokoiła twarz, starła złość, wyszlachetniła rysy.
Kilka kobiet czuwało przy zwłokach, na drzwiach do dalszych pokojów błyszczały pieczęcie.
Wojewódzki ledwie spojrzał na zwłoki, obejrzał się, szukając, komu-by się przedstawił.
Właśnie w progu stanął Kalinowski, którego dzwonek pocztowy objaśnił, kto jedzie.
— Jestem Wojewódzki, synowiec nieboszczki. Chciałbym się widzieć z rządcą tutejszym.
— Ja jestem. Co pan rozkaże?
— Proszę mi dom otworzyć.
— Posłałem po wójta. Natychmiast przyjedzie. Zaraz po zgonie, w obecności dwuch świadków, popieczętować kazałem sprzęty, spisać inwentarz i zamknąłem dom! Oto są klucze!
— Więc mam tu czekać na wójta?
— Nie inaczej. Państwo się chwilę pomodlą.
Staś, pomimo katafalku, uśmiechnął się na widok obrażonej miny rodziców.
Wojewódzki spojrzał pogardliwie na rządcę i rzekł do żony
— Wejdźmy do ogrodu!