Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gizela przeraziła się pierwszy raz w życiu, cofnęła się przed nim i dałaby w tej chwili wiele, żeby cofnąć swe słowa.
Poza szałem wściekłości był ryk rozpaczy w głosie Aleksandra i była prawda okropnego bólu.
Zatoczył się, ręce do twarzy podniósł i rzucił się ku drzwiom, jak pijany.
Wyleciał do sieni na ganek i poszedł przed siebie zupełnie nieprzytomny.
Gizela została sama i długą chwilę myślała. Wreszcie zadzwoniła na lokaja i kazała prosie do swego buduaru Adama.
Czekając na niego, obmyślała plan rozmowy i była gotowa, gdy wszedł.
— No cóż? — spytał z uśmiechem.
— Miałam dzisiaj bardzo przykre zajście z rządcą — zaczęła.
Adam przestał się śmiać, spojrzał zdziwiony.
— Przykre? — powtórzył.
— Zapowiedział mi, że mnie zabije, gdy zechcę wyjść zamąż?
— Co? Skądże do tego doszło? Oszalał?
— Nie! Tylko mu się ukartowana scenka nie udała. Oświadczył mi się, a Lasota za drzwiami czatował i zajrzał w tej chwili. Powiedziałam mu, co myślę o jego zamiarach i wtedy wpadł we wściekłość i zapowiedział, że mnie zabije. Chciałam ci to dzisiaj oznajmić, żebyś wiedział, co zrobić, gdyby jutro się ośmielił tu wejść.
Adam milczał, skubiąc faworyty, i mars miał na czole.
— Lasota wcale od kart nie wstawał — rzekł wreszcie.
— Więc ktoś inny. Mniejsza z tem. chodziło o świadka.