Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zaco? Owszem, bardzo jestem wdzięczny za dobrą chęć!
— Co za komedja! Czy pan wraca do Zborowa?
— Tak. Pani Kalinowska poleciła mi dzisiaj towarzyszyć państwu Pomorskim i pannie Bujnickiej w wycieczce z aparatem fotograficznym.
— Ach, tak! Zapomniałam, że to przecie swaty na wielką skalę. Ma panna Bujnicka dać panu razem ze swą ręką dyplom do towarzystwa.
— Panna Bujnicka razem ze swą ręką da więcej, niż dyplom do towarzystwa. Da bardzo miły charakter, duże wykształcenie i czyste uczucie. Ona sama będzie najlepszem towarzystwem dla swego wybranego.
— Ten panegiryk pachnie bardzo krytyką dla innych panien! Jak to szczęśliwie, że są amatorowie na zły charakter, małą naukę i nieczyste uczucia.
— O, nawet takie mają największe powodzenie!
— Zacząwszy od pana! — roześmiała się ironicznie, popędzając konia naprzód.
Przy samej bramie zwolniła, a gdy on nadjechał, rzekła:
— Podobno pan jest pewny wygranej w wyścigu?
— Tak, wygram! — odparł spokojnie.
— Pan Tekeny jest równie pewny swej „Alanki“. Poprzysiągł mi, że o godzinę was wszystkich wyprzedzi. Ciekawam, który z was większy blagier.
— Szkoda przysiąg i filigranowej „Alanki“, jedna i druga przepadną marnie.
— I moje tysiąc rubli, bo trzymam za nią przeciw panu Lasocie i „Flammie“.
— Tak i pani tysiąc rubli weźmie pan Lasota.
— Dałabym jeszcze dziesięć, żeby pan przegrał! Byłaby zdrowa nauka dla pańskiej zarozumiałości.