Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy pani ma mi co do rozkazania, poza tem? — spytał głucho.
— Mam polecenie, żeby pan się raczył zająć trochę staranniej swoim obowiązkiem u nas, a mniej myślał nad stworzeniem z Mniszewa ferme modéle.
— Postaram się! — odparł, uchylając na pożegnanie czapki.
I odszedł, a Bujnicka szepnęła wystraszona:
— Jak ty go okropnie traktujesz! Jabym się nigdy nie ośmieliła!
— Jakże być może? Taki pan musi czuć, że jest subalternem, bo inaczej w głowach im się przewraca.
— Ale to przecie kuzyn wasz?
— Chociażby, ale jest płatny, więc mam prawo wymagać pracy!
— Biedny! — szepnęła cichutko panna Bujnicka i serce jej zabiło o tego sponiewieranego.
Wracając do domu na obiad, hrabianka zwróciła się do Lasoty i rzekła:
— Przestał pan uśmiechać się dwuznacznie.
— Tak, bo jestem cały przejęty wdzięcznością dla losu, że nie na mnie padł wybór pani. Wolę już kosza, któregom dostał, niż pani okrucieństwo.
Ruszyła ramionami.
— Wobec tego nie warto mówić więcej o tym przedmiocie. Zostawiam panu swobodę mrzonek.
I odeszła ze złą zmarszczką na czole.
Na chwilę przed obiadem przyszedł Aleksander, wyświeżony i przebrany. Adam przedstawił go gościom, a pani Kalinowska zatrzymała przy swym fotelu, rozmawiając uprzejmie.
Gdy lokaje otworzyli drzwi jadalni, szepnęła:
— Podaj pan ramię pannie Bujnickiej i staraj się być przyjemnym towarzyszem. Miluchna dzieweczka.