Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kazałem im czekać na ganku kancelarji Malcza.
— Zatem chodźmy wszyscy tam! — rzekła hrabianka.
Poszli i wrócili zaledwie na obiad. Aleksander klucz od kasy zawiesił u zegarka, Adam był rozpromieniony, bo się Zborowa pozbył i faszerował kuzyna tysiącem poleceń końskich; Gizeła także przypominała jeszcze co chwila jakiś szczegół. Była bardzo ożywiona i uprzejma, ale czuł Aleksander zmianę w jej głosie i zachowaniu. Była sztywna i nienaturalna. Zasiadł raz pierwszy z równymi sobie. Było mu bardzo wesoło na duszy, tylko ziębił chłód sąsiadki. Nie wytrzymał i, korzystając z żywszej ogólnej rozmowy, spytał:
— Pani ma jakąś nieprzyjemność?
— Nie przypominam sobie.
— Bo pani nieswoja.
— Zauważył pan? Istotnie, zadziwiający ma pan umysł. Wystarcza na wszystko czasu, nawet na studja towarzyskie.
Spojrzał na nią bystro.
— Żeby nie taka otchłań między nami, myślałbym, że pani nawet właśnie ze mnie nierada.
Podniosła na niego wzrok obrażonej królowej. Spotkała jego oczy zuchwałe, gorące, ale tak proszące i jasne, że spuściła prędko swoje, zmarszczyła się tylko i odparła przez zęby:
Je déteste qu’on s’encanaille:
Gott schuf die Rosen zum brechen! — zacytował z uśmiechem.
— W tem sprzeniewierza się pan swej oryginalności. To bardzo pospolita maksyma.
— Pospolita i naturalna. Mam chęć żyć i używać — Muszę też mą młodość i swobodę wyczerpać. Dotąd i to mi było niedostępne. A zresztą, chcę mieć