Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zelo, bądź ostrożna! Nie konferujcie za długo i za często nad księgami gospodarskiemi!
— Nie strasz mnie, bo gotowam kazać przegrodzić biuro kratą i sprawić sobie duenę! — odparła równie wesoło hrabianka.
— A zatem wyjeżdżamy wszyscy w piątek. Ciekawam, czy Binsteinowie zostaną. To będzie znak złowrogi.
— Ostatecznie, nie on pierwszy będzie w szeregu „naszych zięciów“ — odparła Gizela. — A może poprawi ich opinję.
— Ja go jutro przyprę do muru i zdam pani relację! — rzekł Lasota, pożerając oczyma swój dawny ideał. — Zamawiam się też do kotyljona na bal kostjumowv.
— Tego panu nie przyrzekam, bo znam pana akuratność. Zagra się pan w klubie i o wszystkiem zapomni.
— O wszystkiem, tylko nie o pani.
— Blaga, i to pusta! Znamy się oddawna i znam pana roztargnienie, a że lubię tańczyć, nie zapiszę pana w karnecie! Ni — ni — fini!
— Pozostaje mi tylko samobójstwo! — westchnął patetycznie Lasota.
— I baccarat. Pocieszy się pan.
Roześmieli się wszyscy, nawet poważny Żarski.
We czwartek po południu przyjechał Aleksander. Zastał wszystkich w salonie, więc się zaraz do pani Kalinowskiej zwrócił, pytając, czy akceptuje kosztorys kościelny.
— Ależ naturalnie, a że pan był tak grzeczny i przyjął na siebie administrację Zajkowa, niech pan na to czerpie tam z kasy w miarę potrzeby. Doprawdy, nie wiem, jak dziękować panu za tyle uprzejmości.