Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czego się włóczysz! Co ci potrzeba?
Milcząc stała u furtki. Zrozumiał po łachmanach, że żebraczka, że ją psy obdarły i przestraszyły, więc je odegnał i dodał:
— Idź do kuchni. Dadzą ci jeść! Żebrze to, a psy wodzi za sobą. Chodź-że — poprowadzę cię.
Podeszła bliżej, pochyliła mu się do kolan.
Usunął się, i nie patrząc na nią, poszedł przodem na boczny ganek — wprowadził ją do kuchni. Stara kobieta krajała kapustę nad wielką beczką. Poznała ją Pokotynka, była to ciotka Teofila — uboga krewna, co u nich w domu gospodarzyła od śmierci matki. Ta sama czerstwa, rumiana, ruchliwa i gadatliwa, tylko osiwiała więcej i jakby zmalała i twarz miała jak pieczone jabłko zmarszczoną.
— Uboga przyszła! Daj jej siostra jeść, i jaką spódnicę, bo psy ją starmosiły! — rzekł Kałaur i poszedł do mieszkania.
Ciotka Teofila przestała krajać kapustę.
— Skaranie Boskie z tymi psami. A to znowu jakiś cudzy! Won — wody, wody!
— To mój — ozwała się głucho Pokotynka.
— Twój! Jeszczem ja nie słyszała, żeby po żebrach z psem chodzić. Czyś ty ślepa!
— Ja też po żebrach nie chodzę. Do was przyszłam.
Staruszka przyjrzała się jej uważnie — podniosła rękę i nie mogąc dobyć głosu z podziwu przeżegnała się tylko — jak przed upiorem. Pokotynka. chwyciła ją za rękę i pocałowała.
— Poznaliście mnie, ciotko! — wyjąkała. — Matko cudowna! — odzyskała głos panna.