Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łem. Tak było. Możem go i zabił — a zresztą — sądzonym za mord. — Za życia i po śmierci — mordercą u ludzi będę. I będę — bo po Bielaka teraz ja pójdę — teraz on mi zapłaci!
Wszystkom rzekł i nie powiecie mi oboje nic innego — tylko zabij, bo rozumiecie, że teraz muszę to zrobić — zanim umrę. Nie byłoby na świecie sprawiedliwości, by on ludzką śmiercią umarł, a nie z moich rąk.
I mogęż ja, to sobie zaprzysiągłszy — pacierz to mój był przez pięć więziennych lat, mogęż ja sobie ośmielić kobietę tę żoną nazwać — to dziecko synem i rzucić, by tam iść, pomstę brać, i zostawić im po sobie nazwisko mordercy, wstyd i hańbę, za całe wspomnienie. Tego ani wy nie zechcecie, ani ja nie uczynię — ale słowo wasze mieć chcę — na koniec tych dziejów moich. Wiecie już wszystko.
Milczeli oboje, a on czekał z oczami wbitemi w ziemię — wyczerpany, dysząc ciężko. Świerszcze cykaty monotonnie, a po chwili na strychu kur zapiał — Szczepański drgnął, oczy podniósł:
— Mówcie, panie Kałaur! — rzekł.
Stary się poruszył, ramiona wzniósł — spojrzał na córkę.
— Tobie bliższa sprawa. Ty pierwsza mów!
Magda siedziała opodal na ławie, z rękami skrzyżowanemi na piersi i głową pochyloną.
— Mnie się nie godzi takiej sprawy sądzić. Mnie milczeć trzeba, jakobyście mnie sądzili.
— Dlaczego? — spytał Szczepański.
— Bom ja niegdyś, draba umiłowawszy, ojca i matkę, i duszę mu zaprzedała, a potem zdradzona, jakbym się zabiła — nie ciało, a duszę! Przeto za