Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie! Zależałem od rządcy, Bielaka. Jasiński przybył zaledwie zeszłej wiosny.
— Nie mieliście ze sobą przedtem żadnego zajścia?
— Nie.
Sędzia przerzucił papiery.
— A tydzień temu na rynku, w sklepie Jojny Mejłacha — nie mieliście zajścia? Nie pamiętacie?
— Nie było to zajście. Byłem w sklepie z kobietą, która u mnie mieszka. Jasiński powiedział mi — dam panu trzy ruble, ustąp mi tę dziewkę! — ja odpowiedziałem — dam panu pięć rubli — ustąp mi siostrę swoją. Podniósł na mnie laskę — wyrwałem mu ją z rąk — połamałem, i rzuciłem precz, a sam wyszedłem z kobietą.
— Kto jest ta kobieta?
— Jest pod moją opieką, póki zechce.
— Dawno tu już służycie?
— Cztery lata.
— A poprzednio gdzieście mieszkali?
— Byłem w wojsku — w dragonach.
— W którym pułku? Gdzie wasz bilet, papiery?
— Służyłem w Jelcu, Niżeński pułk. Papiery są na leśniczówce.
Sędzia zwrócił się do „stanowego“ — zamienili parę słów półgłosem. Po twarzy Szczepańskiego mignął niepokój, strach — gdy stanowy wyszedł.
— Jakim sposobem dostaliście tu posadę?
— Młody kniaź służył w tymże pułku — byłem u niego służącym. Przysłał mnie tu z listem do rządcy.
— Do Bielaka?