Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystko w chwili, gdy gmach miał mu runąć na głowę i poszedł w świat — za chlebem. Ten téż został przynajmniej z całym honorem. Jest nauczycielem w Warszawie.
— Więc to on, mój Boże! — westchnęła panna Fełicya, przypominając pierwszą swą rozmowę w kraju. — A Michaś i Józio? — spytała, cala drżąca z wrażenia.
— Michaś ożenił się i gdzieś daleko za pieniądze żony trzyma małą dzierżawę. Słuch o nim zginął. Józef, co robi, nie wiem; nie ma ni domu, ni stałego zajęcia. Przesiaduje część roku u pani Matyldy, część u pani Zofii, resztę u Władysława, lub w wagonie!
Bywa agentem od ubezpieczeń ogniowych, stręczy różne kupna i sprzedaże, gra w karty, przywozi nowiny, wszystkiego potrosze. Widuję go na różnych imieninach i zjazdach. Jest zawsze w wyśmienitym humorze, ale ja nigdy z nim nie mówię.
Zapanowało milczenie. Kostuś spojrzał ukradkiem na ciotkę i dostrzegł, że odwrócona ku zbożom, zasłonięta kapeluszem, płakała cicho, nie ocierając nawet łez, które biegły, biegły, pogłębiając, zda się, z każdą chwilą bruzdy oblicza.
Pan Erazm musiał to także dojrzeć, i szanując ból, patrzał w przeciwną stronę, zasępiony, zły na siebie i losy. Ładnie przyjął swój ideał. Potem, jakby dla przerwania przykrego nastroju, zaczął znowu mówić: