Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kobieta spiesznie obróciła się do niego i ułożyła aa posłaniu z szalów.
— O, przepraszam państwa stokrotnie! — rzekła.
— To nic! — uspakajała panna Felicya. — Biedne maleństwo! Ile ma lat?
— Trzy! — odparła matka i tuląc dodała — No, śpij-że śpij Tolu — mama jest przy tobie.
— Że téż pani tak samotnie zdecydowała się odbywać tyle drogi! Mąż powinien był towarzyszyć!
Kobieta potrząsnęła głową.
— Mój mąż nie żyje już od dwóch lat! — wymówiła zcicha. — Ona ma tylko mnie, a ja ją.
Kobieta spojrzała na nich z wyrazem niedowierzania i podziwu.
— Jedziemy do krewnych! — z całą pewnością siebie oświadczyła panna Felicya. — Zapewne i pani ma rodzinę.
— Mam brata.
— Ciociu — upominał Kostuś zcicha. — Dajmy tej pani spać, a ciocia niech spocznie.
Kobieta, osłoniwszy dziecko od światła, położyła się wreszcie — młody człowiek usiadł w kącie i, przymknąwszy oczy, udawał sen. Gdy po długiej chwili spojrzał na nieznajomą, jeszcze nie spała.
Wielkie jéj, przepaściste oczy, utkwione w płomień lampy, żyły i myślały.
Cré nom! — zamamrotał Kostuś. — Te oczy mają formę i osadę południową, a wyraz, jakiegom