Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ja jeden tylko stawiam warunek. Znamy się tak mało, że pragnąłbym mieć trochę więcéj szczegółów o pochodzeniu i przeszłości pana. Zanim pan znajdzie Kostusia, ja udam się do Marsylii i zasięgnę o panu wiadomości. Tymczasem, żegnam!
Tirard odjechał. Panna Felicya przez czas jakiś co noc spodziewała się zemsty sąsiadów. Jamond czekał wezwania do sądu.
Ale jedno i drugie nie nadchodziło, aż wreszcie dowiedziano się, że panna Klara wyjechała do Francyi.
— Przegrali! Zlękli się swej przeszłości! To się udało — odetchnął Jamond.
Kostuś, który tymczasem siedział w Algierze’ ukryty u znajomego i wychodził tylko w nocy, odebrał wreszcie list z domu:
„Będziemy w hotelu Angielskim — pojutrze — czekamy na ciebie!”
Odetchnął. Więzienie mu bardzo już dokuczyło.
Gdy ujrzał ojca i ciotkę, zapomniał o swém przestępstwie i o ich gniewie. Jak szalony jął ich ściskać i całować.
— A co? Zwojował ojciec Tirardów! Czy ja nie mądrze zrobiłem? — wołał.
— Milczałbyś, nicponiu! Jutro rano odjeżdżasz z ciotką do Europy!
— Po co? Nie mam ochoty.
— Właśnie ja dbam o twą ochotę! Jedziesz, bo ci każę, i basta! Ciotka cię weźmie pod opiekę,