Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się do rzadkich odwiedzin za interesem lub w nagłéj potrzebie.
Napastował kilkakroć francuz Jamonda, aby mu syna udzielił do robót technicznych przy nawodnieniu i utrzymaniu studzien, ale trafił na opór. Stary się tłómaczył wiekiem, pilną robotą i Kostusia nie puszczał. Potém choroba i śmierć żony zatarła mu w głowie nawet pamięć o sąsiedztwie.
Pewnego dnia, gdy Kostuś eskortował do stacyi handlowéj swój transport korkowego dębu, spotkał Klarę Tirard z bratem, wiozących na osłach kosze ananasów i moreli.
Kompanie na wązkiéj drodze górskiéj szły jedna za drugą powoli, młodzi zbliżyli się i poczęli rozmawiać, potem żartować, potem umawiać się o dalszą, wspólną drogę.
Tak się i stało. Zdali towar jednocześnie, załatwili interesa i, obładowawszy osły towarem europejskim, zabierali się do powrotu. Ale w ostatniéj chwili Tirard gdzieś się zabałamucił, przepadł w zaułkach, gdzie tańczyły almee, nie dał się Konstantemu namówić do powrotu.
— Wracajcie. Dogonię was konno! — rzekł.
Powrót ten sam na sam w cudną noc afrykańską, przez góry cedrami poszyte, z piękną i zalotną dziewczyną, wystarczył, aby Kostuś stracił ze szczętem głowę i serce. Pojechał do sąsiadów raz i drugi, na chwilę, ukradkiem, a widząc, że mu to