Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
I.


— Granica!
To hasło, rzucane do wnętrza wagonów, przy wtórowaniu otwieranych drzwiczek, gwarze stacyi, o szarym, letnim świcie, budziło brutalnie pasażerów.
Wpadło téż z kolei do przedziału drugiej klasy, gdzie jakby czatowała na nie kobieta niemłoda, wyzierająca oknem na piaski krajobrazu, rozbudzona dziwnie, uśmiechniona, szczęśliwa.
Zwróciła się żywo i poczęła trącać śpiącego na przeciwległéj ławce mężczyznę.
— Kostuś, granica! Teraz ci spać więcéj nie dam. Otwieraj oczy i uszy. Jesteśmy u siebie.
Mężczyzna usiadł źle jeszcze rozbudzony, przetarł oczy, wyjrzał oknem i podniósł wzrok na kobietę.
— Aha, to Austrya. Bardzo dobrze. Będą nas znowu rewidowali, po raz piąty pono! — rzekł, powstając.
Rozmawiali po francuzku. Urzędnik odszedł.