Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dze — ból został. Odtąd już w nic nie wierzę i niczyim mistrzem być nie mogę!
— Przeciwnie; mnie się zdaje, że teraz pan ma prawo nauczania, gdy sam ludzkiego bólu doznał. Nie ten, wedle mnie, jest człowiekiem, kto nad świat wyższy własną pychą, ale kto te rany zbadał i w sobie nosił, a potem dopiero na nie lekarstwa szuka. Teraz dopiero myśl pana będzie jaśniejszą, rozum prawszym!
— Teraz już ani myślę, ani badam. Zamknąłem tę księgę na zawsze. Teraz za kilka tygodni wrócę do swego życia. Z orkanem będę brał się za bary i tygrysy dusił w uścisku. Wtedy mi dobrze! Nie mają granic moje żądze i nie rozumieją oporu, a tam szeroko! Tam prędzej koniec i nicość! Tam legnę!... Pani pamięta filozofa Rafała; dla mnie on już umarł. Głupi był za długo. Oto jego nekrolog!
Zaśmiał się teraz na zakończenie swym dawnym, przykrym śmiechem.
— Kto szczęśliwy zatem i zadowolony? — spytała smutno.
— Ci, co znają tylko instynkty i ich zaspokojenie.
— Biedna ludzkości, jeśli twe gwiazdy tak nisko spadają! — wyszeptała zamyślona dziewczyna.
Znowu szli czas jakiś w milczeniu.
— A matka pani? — zagadnął.
— Jak ją pan widział raz ostatni. Mówiono mi, że raz omdlałą pan na rękach do domu odniósł. Dziękuję za nią biedną. Teraz zawsze to samo. Rozum i pamięć nie wróciły, a siły słabną. Nie mam żalu do Zudrów za krzywdę materjalną, ale jej nieszczęścia darować im nie potrafię. Zabiliby ją lepiej, niż to!
— Nie szukała pani rady?