Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/440

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziwna etyka chłopska, dziwna filozofia! Pytałam, czy żałuje Łabędzkiego? Odpowiedziała: „A cóż, dwa razy człowiek nie umiera. Kto żyw — umrzeć musi. Ja, stara, prędko go zobaczę. Pokłonię się mu od panienki”. Ani żalu, ani współczucia. A wiem, że była mu bardzo życzliwa.
— Zdaje mi się, że już bieleje na wschodzie niebo. — rzekł Sewer. — Daj mi konia, Basiu, pojadę zaraz. Szkoda czasu, a sen mi nie w głowie. O południu będę z powrotem i odprowadzę panią do rozstajów za Omelną.
— O, jedź i wracaj wolny! — uśmiechnęła się radośnie. — Ja potem razem z wami pojadę do Sokołowa Józię dobrą wieścią ucieszyć.
— Spotkamy się znowu pojutrze na nabożeństwie. Wszak będziesz?
— Będę — odparła głucho, czując boleśnie, że tą modlitwą za zmarłego pochowa ostatnią skrę nadziei, że go już niema... niema, że wykreślony z pośród żyjących, i że w pamięci ludzkiéj będzie blednąć i znikać i tylko ona go nie zapomni wdzięczném swém sercem.